(fot. Zbigniew Kaczmarek / Gazeta Polska)
Urodzony w 1963 roku, wiceminister kultury i sztuki w rządzie Hanny Suchockiej (wówczas najmłodszy minister III RP), wiceprzewodniczący Sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu (1991-1993), minister ds. europejskich w rządzie Jerzego Buzka (wówczas również najmłodszy minister III RP). Europoseł (od 2004 roku), wiceprzewodniczący Zgromadzenia Parlamentarnego UE – Partnerstwo Wschodnie, były przedstawiciel Polski w Zgromadzeniu Parlamentarnym NATO i UZE. Autor pięciu książek, fragmenty jego powieści Spinki drukował dwumiesięcznik „Arcana”, jego opowiadania ukazywały się w „Nowym Państwie”.
Jedną z wielu książek mojego dzieciństwa jest powieść historyczna Walerego Przyborowskiego Szwedzi w Warszawie. Przyborowski to zapomniany już dziś nieco – jakże niesłusznie – pisarz historyczny, niegdyś bardzo popularny i bardzo płodny. Szwedów… czytałem wiele razy i to właśnie ta książka kojarzy mi się jako lektura „numer jeden” ze szczenięcych lat.
Awantura o Basię Kornela Makuszyńskiego to jedna z kilku książek autora innych młodzieżowych bestsellerów, jak Bezgrzeszne lata, ale też – uwaga! – Koziołka matołka (!). Makuszyński i jego książki był wtedy dla mnie tym, czym dla współczesnych dzieciaków saga o Harrym Potterze J. K. Rowling.
Trzecia książka dzieciństwa to Do przerwy 0:1 Adama Bahdaja. W podstawówce dostawałem nagrody za największą ilość wypożyczonych i przeczytanych książek – po latach w moje ślady poszedł najstarszy syn Przemek, który też pochłaniał wszystko z biblioteki szkoły podstawowej, do której uczęszczał.
Jako małolat czytałem wszystko, co napisał Adam Bahdaj, ale też i inni „topowi” (jak byśmy to dziś powiedzieli) pisarze młodzieżowi, tacy jak autor cyklu książek o Panu Samochodziku, Edmund Niziurski oraz Ryszard Liskowacki, ale młodzieżowe powieści Bahdaja lubiłem jakoś najbardziej.
Kolejna książka to Chłopcy z Placu Broni Ferenca Molnara – kto nie płakał w dzieciństwie nad losem Nemeczka, ten na starość będzie wyjątkowym zgredem i cynikiem. Do Chłopców z Placu Broni, najpopularniejszej chyba węgierskiej powieści w młodzieżowym świecie, wracałem wiele razy. Może dlatego, że Nemeczek i chłopcy z jego ulicy uosabiali cnoty, które były bliskie nie tylko Madziarom, ale też Sarmatom?
Książka, do której wracam to Lalka Bolesława Prusa. Gdy moi rówieśnicy w liceum pochłaniali Trylogię i zachwycali się Sienkiewiczem, ja wolałem jakoś pozytywistę Aleksandra Głowackiego – czyli Prusa właśnie. W szkole średniej, w czasie największego przyswajania literatury (obok pierwszych lat studiów) przeczytałem wszystko, co napisał ten wielki pisarz, któremu literacki Nobel należał się w takim samym stopniu, jak autorom: Quo vadis, Chłopów czy autorowi Zniewolonego umysłu…
Lalka jest jak wino – im dłużej funkcjonuje w świadomości czytelnika, tym bardziej można ją smakować. Ale publicystyka Prusa też jest świetna – choć z dzisiejszej perspektywy nie zawsze politycznie poprawna…
Są książki, które potrafią zainspirować i budzić świadomość. Do nich zaliczam Na nieludzkiej ziemi Józefa Czapskiego, Inny świat Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, W domu niewoli Beaty Obertyńskiej. Te trzy książki, choć czytane w różnym czasie, spowodowały, a potem potęgowały, zainteresowanie losem Polaków w Związku Sowieckim. I szerzej – historią najnowszą Rzeczypospolitej w ogóle. Może ze szczególnym uwzględnieniem – skrzętnie omijanej w PRL – martyrologii Polaków w ZSRR. Elementarna uczciwość każe mi do tego spisu dodać jeszcze jedną przeczytaną najpóźniej, zawierającą wstrząsające relacje polskich dzieci pod jarzmem „czerwonego caratu”, pracę Jana Tomasza Grossa i Ireny Grudzińskiej-Gross: W czterdziestym nas Matko na Sibir zesłali – niezależnie od tego, jak bardzo nie zgadzałem się już później z jej autorem…
Trzeba przeczytać Biblię, bo – obojętnie czy ktoś wierzy czy nie – Stary i Nowy Testament to dziedzictwo cywilizacji judeochrześcijańskiej, w której jest miejsce dla każdego.
Polacy powinni czytać jeszcze trzy książki, które stanowią o fundamencie polskiej kultury, czy to się komuś podoba czy nie. Chodzi o Pana Tadeusza Adama Mickiewicza, Trylogię Sienkiewicza i wreszcie tomiki Pana Cogito i Raport z oblężonego miasta Zbigniewa Herberta. Uważam, że polskiej kultury nie można zrozumieć bez tych trzech klasyków. Gdy to napisałem, pomyślałem, że Herbert dla niektórych może być kontrowersyjny, ale z kolei zaraz potem przyszła mi inna myśl, że już nawet Mickiewicz dla niektórych pseudoreformatorów polskiej szkoły też już był passe, a Sienkiewicz nawet reakcyjny. A przecież o czym rozmawiać z kimś, kto nie ma żadnych odniesień do mody na cudzoziemszczyznę krytykowaną przez Mickiewicza, nie zna portretów zdrajców i herosów kreślonych przez Sienkiewicza, czy też nic nie wie o „kwestii smaku”, o której pisze autor Barbarzyńcy w ogrodzie?
Moją miłość do czytania zawdzięczam Henrykowi Sienkiewiczowi i jego W pustyni i w puszczy. Byłem zupełnym kajtkiem, gdy śp. Mama i ciocia czytały mi na głos historię o dzielnym młodym Polaku Stasiu Tarkowskim i małej Angielce Nel, którą ów polski dżentelmen się opiekował. To z tej książki zapamiętałem kultowy dialog polsko-brytyjski, gdzie młody Tarkowski radzi podopiecznej: Nie płacz Nel, na co słyszy odpowiedź: – Ja nie płaczę, tylko mi się oczy pocą…
A już niedługo to ja będę czytał na głos W pustyni i w puszczy mojemu najmłodszemu synkowi, czteroletniemu… Stasiowi.
Do walizki w podróży lub do podróżnej sakwy warto wrzucić W skórze reportera Ryszarda Czarneckiego. Zgodnie z ludowym powiedzeniem, że jak sam siebie nie pochwalę, to nikt mnie nie pochwali, zareklamuję książkę wydaną w wydawnictwie Zysk w 2011 roku, zawierającą moje reportaże z kilku kontynentów. W skórze reportera to zapiski kogoś, kto w ciągu sześciu lat 2004-2010 jeździł po świecie nie po to wszakże, by smakować to samo whisky w podobnych hotelowych barach, ale aby jak najwięcej dowiedzieć się o miejscowych obyczajach, historii, kulturze, tradycjach. Poza egzotycznymi powieściami o Timorze Wschodnim, są również reportaże z mało znanej Europy: czyli Bałkanów, a konkretnie państw, które powstały po upadku Jugosławii oraz Albanii. I anegdoty, jak w Tiranie pomylono mnie z Jarosławem Kaczyńskim.
Książka, którą zamierzam przeczytać to: Esej o duszy polskiej Ryszarda Legutki. Dużo o tej książce słyszałem, ponieważ Ryszard Legutko to uznany konserwatywny i filozof, i publicysta. To tym chętniej sięgnę po książkę, która mówi o czymś nieokreślonym, ale wszak istniejącym – jak zbiorowa dusza narodu. Dla jednych Legutko jest kontrowersyjny, dla innych, mających podobne poglądy, jest drogowskazem – choć powstaje pytanie: na ile go rzeczywiście czytają ci, którzy podkreślają ideową wspólnotę z Profesorem? Znawca filozofii starożytnej jest jednocześnie – wzorem właśnie antycznej Grecji i klasycznego Rzymu – mocno zaangażowany w sprawy publiczne. Polska to dla Legutki przeznaczenie, a jednocześnie wyzwanie. To, co mówi i pisze o Rzeczypospolitej, nie ma nic wspólnego z rocznicowymi deklamacjami. Czy w Eseju o duszy Polskiej Legutko znowu schłoszcze elity? Oto jest pytanie.