„Melancholio, Nimfo, skądżeś ty rodem`” – dociekał Słowacki i jego pytanie postawić można na nowo każdemu, kogo dotknęła, wszystkim bohaterom tej książki. Albrechtowi Drerowi, posępnemu aniołowi o oczach jak świeżo wykopane studnie, który przedstawił jej najpiękniejszy wizerunek. Grardowi de Nerval, twórcy najsłynniejszego sonetu o melancholii, lunatykowi, którego utrzymał powróz zawieszony nocą na paryskiej latarni. Antoniemu Malczewskiemu, jednemu z pierwszych zdobywców Mont-Blanc, magnetyzerowi kobiet, autorowi najsmutniejszej powieści poetyckiej w polskiej literaturze i najlepszego życiorysu, gdy ktoś chce mówić o klęsce. I Tobie, przechodniu, który idziesz ulicą, nie patrząc na ludzi, i w kałużach po porannym deszczu oglądasz swe zmącone oblicze. I wielu innym jeszcze.